Pewnego dnia, korzystając z wolnej soboty i pięknej pogody postanowiłem zadbać nieco o Golfa i wymienić kilka elementów. Wprawdzie nie wpływały one na komfort i bezpieczeństwo jazdy, ale związane były z jego wyglądem i drażniły w oczy.
A wspomniane elementy to: połamane ślizgi zderzaka i prawe nadkole, które wyglądało jakby mi je ktoś ugryzł.
Zapraszam na małe streszczenie z całej akcji.
Dla ułatwienia pracy zdjąłem też grill, co nie było trudne, ot: wyjęcie z zatrzasków, odpięcie od zamka maski i gotowe.
Natomiast wymiana pozostałych części to swego rodzaju ciąg przyczynowo skutkowy. Mianowicie: żeby zdjąć ślizgi trzeba zdjąć zderzak, żeby zdjąć zderzak, trzeba zdjąć nadkola, a dla wygodniejszego demontażu nadkoli zdjąłem obydwa koła.
W efekcie auto wylądowało na klockach i nijak nie nadawało się do jazdy.
Po zdjęciu nadkoli moim oczom ukazało się nieco piachu, błota i innego badziewia, więc zabrałem się za uprzątnięcie tego.
Kiedy już myślałem że mogę przejść do demontażu zderzaka moim oczom ukazała się stara znajoma rdza. Aż by się chciało zaśpiewać:
“Hello Rust my old friend,
I’ve come to fight with you again.”
Nie tracąc czasu w ruch poszedł stary nóż do skrobania i szczotka druciana, żeby oddzielić luźno przylegającą rdzę od reszty, a na pozostałości nałożyć podkład reaktywny.
Kiedy podkład był już suchy na miejsca bardziej narażone na rdzę została nałożona konserwacja. Międzyczasie założyłem nowe ślizgi, dzięki czemu dało się lepiej spasować zderzak.
Ostatni element to nadkola. Z lewej strony zostało stare, więc weszło bez problemu, natomiast z prawej strony musiałem założyć nowe. Jak to teraz bywa z częściami robionymi nie wiadomo gdzie i nie wiadomo przez kogo, nie chciało pasować. Ale po kilku poprawkach udało się je założyć.
Kropką nad “i” zostało założenie kół i postawienie auta na ziemi.
I tak oto mogę cieszyć się zabezpieczonymi błotnikami i dopasowanym zderzakiem.
To tyle na dzisiaj.
Jeżeli Wy też ostatnio dłubaliście coś przy swoich samochodach, to śmiało podzielcie się tym w komentarzu.
Cześć!